Pierwsze wrażenie jest niesamowite – bierzemy do ręki dwa zupełnie różne pistolety, których konstrukcje i zasady działania są identyczne. A kolejnych odmian jest znacznie więcej. Tak nie powinno być. To rozbestwia i wprowadza chaos w uporządkowanym świecie krótkiej broni palnej w kalibrze .22 LR. Tym bardziej, że zmiany nie mają charakteru czysto dekoracyjnego, co często obserwujemy na rynku. Zmiany są zasadnicze, wpływają na cechy użytkowe i determinują strzelanie.
Drugim zaskoczeniem jest ergonomia chwytu sportowego. O ile w miarę standardowy coltowski jest dobry i nie ma w tym nic dziwnego, to rozbudowany, z półką na kciuk i oparciem nadgarstka jest wyjątkowy – pasuje. Często rozrzeźbione okładki są zbyt zoptymalizowane statystycznie i wiele dłoni ich nie akceptuje. Problem nie jest bagatelny – masa Rugera Mark IV to 1,5 kg (1463 g bez amunicji). W tym wypadku projektanci wykonali dobrą robotę.
Kolejnym zdziwieniem jest jakość wykonania. Nie jest to dziwaczna broń do strzelań olimpijskich. Mówimy cały czas o normalnym pistolecie, z którego można osiągnąć najlepsze wyniki. I tu powstaje pytanie: gdzie kończy się Ruger a gdzie zaczyna Volquartsen?
Z jednej strony odpowiedź jest prosta. Volquartsen dokłada swoje znakomite urządzenie spustowe precyzyjnie wykonane na elektrodrążarkach. Działa w trybie ewidentnie sportowym z bardzo lekkim oporem 1020 g. Mechaniczne przyrządy celownicze też są sygnowane VQ i są nieco inne niż w klasycznym rugerze. Zasadnicza różnica, która nie zmienia w żaden sposób cech funkcjonalnych pistoletu, jest pomiędzy Mark IV i Black Mamba. Zaprojektowana przez designerów Volquartsen górna część broni – upper (określenie zaczerpnięte z AR wydaje się adekwatne), czyli lufa 4,5” ze stali nierdzewnej, kompensator, osłona lufy ze stopu aluminium, komora zamkowa i zamek znacznie redukują masę broni. W wersji ze szkieletem polimerowym osiągnięto 830 g.
Zmiany generalnie pozycjonują Black Mamba jako efektowny i bardzo efektywny pistolet „ogólnego przeznaczenia” ze sporą dawką taktycznej osobowości. Nawiązuje to pośrednio do opinii, którą kiedyś miał Ruger Mark – łatwej do skutecznego wytłumienia broni „cyngli” – fachowców często pracujących w bliskim kontakcie i w różnych wymuszonych okolicznościach. Obecnie opcję dokręcenia tłumika (gwint 1/2 x 28) z niemniej racjonalnych ale bardziej humanitarnych powodów znajdziemy we wszystkich modelach .22 LR Volquartsen i części rugerów.
Jak wspomniałem, Ruger Mark został uznany za pistolet .22 Long Rifle wszechczasów pomimo koszmarnej przypadłości towarzyszącej wszystkim modelom aż do Mark IV – czyli beznadziejnemu sposobowi rozkładania. Chociaż… być może niektórym strzelcom dawało to masochistyczną satysfakcję obcowania z wyrafinowaną techniką, zrozumiałą tylko dla wtajemniczonych. Mam Rugera Mark II dwadzieścia kilka lat i nigdy nie polubiłem jego czyszczenia.
Historycznie konstrukcja Rugera jest dzieckiem sposobu projektowania i technologii II wojny światowej, a w standardy i oczekiwania strzelców XXI wieku wprowadziła go rodzina Volquartsen. Geneza obu firm jest bardzo podobna – jeden człowiek, warsztat w garażu, wyobraźnia, mnóstwo zapału i normalna praca.
Zadłużony William Ruger w 1949 roku przypadkiem kupił od byłego żołnierza jego zdobyczny japoński pistolet Baby Nambu. Szybko w swoim warsztacie wykonał prototyp tworząc kompilację kultowego niemieckiego Lugera (P 08), Colta Woodsmana i wyjściowego Baby Nambu. Koncepcja zwróciła uwagę Alexandra Sturma, który zainwestował kapitał i w ten sposób utworzyli Sturm, Ruger & Company. Ruger Pistol wszedł na rynek jeszcze w 1949 roku, kosztował tylko 37,50 $ i szybko prześcignął w popularności obecnego już od 1946 roku, bardzo dobrego Colta Woodsmana, pomimo nieporównywalnej różnicy potencjałów i zaplecza firm.
Ruger Pistol, potem Mark I, II aż do III bazuje na taniej i relatywnie prostej technologii. Jest to tłoczenie blach, precyzyjne spawanie elementów i dość pracochłonna obróbka z wykończeniem. Proces jest znany i upowszechniony przez przemysł niemiecki przy okazji szukania sposobów ograniczenia kosztów produkcji, np. MP 40, a później stosowany w AK już masowo. Jedynym warunkiem, aby technologia miała sens jest skala produkcji. Nie robi się oprzyrządowania i nie wykorzystuje potężnych pras do wykonania 100 egzemplarzy szkieletów broni. Jeśli Alexander Sturm i William Ruger ryzykowali, to musieli być przekonani o prawdopodobnym sukcesie. Nagrodą była cena rynkowa i rzeczywisty sukces, którego już Alexander Sturm nie doczekał – zmarł w 1951 roku. W tym samym roku na rynek wszedł opracowany przy udziale strzelca sportowego Johna „Jacka” Boudreau Ruger Mark I Target Pistol. Pistolet był już przeznaczony do zawodów i doskonale się w nich sprawdzał. Boudreau pomógł rozwiązać problem magazynków występujący w pierwszych egzemplarzach broni.
Wydaje się dziwne, że przez ponad pięćdziesiąt lat w tego typu pistolecie niewiele się zmieniło. To co uległo modyfikacji ma charakter drugorzędny, istota pozostała bez zmian. Jednak technologia XXI wieku, upowszechnienie maszyn CNC i formowania wtryskowego pozwoliły wyeliminować największy problem Rugera MK – rozkładanie. Od MK IV mamy już do czynienia z bronią użytkowo nie budzącą wątpliwości – łatwą w obsłudze i nad wyraz satysfakcjonującą w strzelaniu.
W tym miejscu wkracza Volquartsen Firearms. Jakie są wzajemne uwarunkowania dwóch firm, trudno określić. VQ produkuje najwyższej jakości części nie tylko do rugerów. Dzięki nim standardowa broń staje się zupełnie inna. Oczywiście ma to swoją cenę, ale warto dopłacić do pistoletu .22 wszechczasów aby w efekcie otrzymać superpistolet sygnowany przez rodzinę Volquartsen. Tym bardziej, że nie jest to zwyczajny tuning, ale coś znacznie więcej. Coś, co potężnej i wielowątkowej firmie Ruger nie musi się już kalkulować na czysto ekonomicznej płaszczyźnie.
Michał Maryniak