Strzelanie 01 - cześć pierwsza
Strzał z broni palnej jest jest niezwykle skomplikowanym procesem dynamicznym określonym w układzie człowiek-broń-amunicja. I to jest jedna strona zagadnienia. Druga jest zupełnie prosta – bierzemy do rąk karabin, składamy się, naciskamy język spustowy i pocisk trafia mniej więcej tam, gdzie chcieliśmy.
Spora część strzelców w ogóle nie zawraca sobie głowy drobiazgami typu masa pocisku, gwint w lufie, naważka, spłonka, komora, długość i grubość lufy, drgania falowe, temperatura części przykomorowej i komory nabojowej, jej wpływ na dynamikę spalania ładunku prochowego, itp. Poniekąd słusznie. Do pewnego poziomu oczekiwań i założonych sposobów strzelań nie ma to większego znaczenia. Istnieje nawet jasno określona odpowiedź rynku na takie potrzeby. Są to np. strzelby gładkolufowe gwarantujące skuteczność strzału po spełnieniu jednego podstawowego warunku – skierowania lufy w stronę celu. W zależności od amunicji (od drobnego śrutu po loftki 9 mm) świetnie spełnią swoje zadanie w ramach stosunkowo krótkiego dystansu. Do modnych ostatnio sytuacyjnych strzelań na krótkim dystansie w zupełności wystarczy potężny, ośmiostrzałowy rewolwer .357 Magnum z symboliczną namiastką lufy. Wystarczy go utrzymać w dłoni po strzale... Chociaż na pewno nie zapewni takiej satysfakcji jak wpakowanie całego magazynka w jedno miejsce papierowej tarczy z odległości 50 cm... To nie jest ironia. Taka jest rzeczywistość. Żeby powstrzymać napastnika w sypialni strzelając z kieszeni szlafroka nie trzeba nic wiedzieć o balistyce i zespołach kinetycznych broni. Raczej należy intensywnie popracować nad psychiką i umiejętnością reagowania w sytuacjach kryzysowych.
Problem się radykalnie komplikuje, kiedy chcemy strzelić dalej, szybciej i trafić w punkt, w który celujemy. Tu zaczyna się nauka i doświadczenie. Nie jest tajemnicą, że powszechnie cenione tabele balistyczne wywodzą się bezpośrednio ze strzelań artyleryjskich. W artylerii wszystko przebiega podobnie, ale wartości są inne, większe, łatwiejsze do prześledzenia i zdefiniowania.
Nie uniknę dwóch uwag, pomimo założenia maksymalnej prostoty.
Po pierwsze. W ramach tzw. problemu głównego opisanie układem równań ruchu pocisku jako obiektu balistycznego opiera się na dalece upraszczających założeniach. Np.: ruch pocisku odbywa się w atmosferze spokojnej (bez wiatru) oraz w jednorodnym polu siły ciężkości. Np.: pomija się obrót ziemi (przyspieszenie Coriolisa). Np.: powierzchnia Ziemi na odcinku toru pocisku jest płaska (pokrywa się z płaszczyzną poziomą punktu wylotu pocisku). Uświadamia nam to, jak uproszczone mogą być tabele strzelnicze i pracujące w oparciu o nie kalkulatory balistyczne. Na pocieszenie można tylko dodać, że istnieje specjalny dział balistyki zewnętrznej, nazywany teorią poprawek, zajmujący się rozważaniami na temat korekty danych. Efekty tych rozważań są na szczęście często wpisane w algorytmy obliczeniowe kalkulatorów. Nie zmienia to jednak ogólnej zasady uogólnienia równań do strzelania w poziomie na płaskiej ziemi (czemu czasami, wbrew wszechobecnej propagandzie, trudno odmówić racjonalnych przesłanek) i w bezwietrzną pogodę, a w efekcie konieczności dobudowania do nich elementu własnej praktyki i doświadczenia. Notatki są nieodzowną częścią pracy każdego snajpera i strzelca długodystansowego.
Po drugie. Żeby osiągnąć zamierzony efekt, czyli strzelić skutecznie, zgodnie z teorią powinniśmy znać: warunki ruchu pocisku, tzn. charakterystyki określające strukturę pocisku, warunki początkowe ruchu, siły i momenty działające na pocisk oraz więzy nakładane na jego ruch. W nauce istnieje jeszcze ciekawe pojęcie problemu odwrotnego balistyki zewnętrznej sprowadzające się do prostego pytania – co należy zrobić (jakie warunki początkowe spełnić i jakie więzy nałożyć), żeby osiągnąć określony skutek? W naszym wypadku, po prostu: jaki nabój, pocisk o jakiej masie i jaki gwint przy jakiej długości lufy wybrać?
Balistyka, jako ogólna nauka stosowana, dzieli się na cztery podstawowe części: wewnętrzną, przejściową, zewnętrzną i końcową. Im więcej wiemy i strzelamy w miarę precyzyjnie, tym bardziej robi się to skomplikowane. Teoretycznie, jeśli wszystkie parametry zgramy idealnie na 100%, to musimy trafić w punkt za każdym razem. Tak nie jest. Czasami trudno oprzeć się wrażeniu, że strzał przypomina rzut kamieniem – rzeczony obiekt balistyczny idzie na kompromis – leci trochę tam, gdzie my chcieliśmy, a trochę tam, gdzie sam uważa za stosowne... Z jednym zastrzeżeniem – im lepszy będziemy mieli karabin, tym bardziej zawęzimy pole kompromisu temu małemu kawałkowi metalu tkwiącemu gdzieś na granicy stożka przejściowego komory nabojowej i niecierpliwie czekającemu na uderzenie iglicy.
W następnej części elementy balistyki wewnętrznej – lufa, profil, gwint, masa i prędkość pocisku.
MJM